piątek, 11 maja 2007

Turcja X - Stambuł, hostel

Każdy dzień przynosi moc nowych wrażeń. Do Kapadocji dotarliśmy nad ranem. Raczej wymęczeni. Szczerze mówiąc, nie wiem czemu spodziewałem się, że uda mi się wyspać w autobusie. Samopoczucie reszty drużyny było podobne, toteż jako pierwszy cel dnia ustanowiono znalezienie kwatery. Z pokaźnego zestawu ofert noclegowych, dostępnych w informacji turystycznej, wybraliśmy Tuna Cave Pansiyon. Poza standardowym kryterium, jakim zawsze jest jak najniższa cena, o wyborze zadecydowała również dodatkowa atrakcja - spędzenie nocy w jaskini. Do pensjonatu doszliśmy z dworca w 3 minuty. Na miejscu zastaliśmy portiera/pracownika/właściciela śpiącego na wystawionej na dworze kanapie. Mocno rozespany pokazał nam naszą jaskinię. W tym miejscu nikt z nas nie wykazał się inteligencją i nie pomyślał, że skoro o świcie temperatura w jakimś pomieszczeniu jest niższa niż na dworze, to pomieszczenie to niespecjalnie nadaje się na nocleg. W naszej jaskini pizgało jak w kieleckim, mimo to postanowiliśmy spędzić w niej noc.
Po śniadaniu i krótkiej drzemce, wyruszyliśmy zwiedzić lokalny turystyczny numer jeden - rzeźbione w skale miasto. Nie zrobiło ono na mnie wielkiego wrażenia, mimo iż widok to był iście bajkowy - wielopoziomowe mieszkania i świątynie wyżłobione w obłych kształtach powulkanicznych skał. Może odbiór tego miejsca osłabiło zmęczenie, ale chyba bardziej fakt, że jest to wymarły skansen, podczas gdy w okolicznych miasteczkach ludzie wciąż żyją w - przystosowanych do współczesności oczywiście - jaskiniach, obudowanych fasadami i domami. Spacer po Goreme - turystycznej stolicy Kapadocji - jest dużo przyjemniejszy niż wizyta w wymarłym skalnym mieście. Może dlatego też resztę dnia spędziliśmy na spacerowaniu po Goreme. Na spacerowaniu pomiędzy naszym pensjonatem a sklepem z piwem, a później także z winem.



Skalne, wymarłe miasto z zewnątrz



Kościół w skale



A tu skalne, żywe miasto



Mieszkańców tej okolicy zwą Flinstonami (serio)



Obmyślamy plany na wieczór



No cóż... nie wymyśliliśmy nic oryginalnego



Jak tu cicho i spokojnie, można oddać się zadumie...



...i sfiksować od tego myślenia



Tu było naprawdę zimno



Niestety nie chcieli nam sprzedać sadzonek tego drzewa owocowego


*****
Noc w jaskini była dla mnie doświadczeniem bardziej zdrowotnym niż turystycznym. Organizm nieprzygotowany na kriogeniczną terapię zareagował bólem gardła i katarem.
Tego dnia od rana trwały niekończące się debaty nad dalszym planem podróży. Jako pewniak przyjęliśmy podróż do Derinkuyu, w którym znajduje się wykute w skale miasto - tym razem podziemne. Z powodu niekorzystnych warunków mieszkaniowych i braku perspektyw na ekscytujące lokalne atrakcje, postanowiliśmy opuścić Goreme. Do podziemnego miasta dojechaliśmy w miarę szybko. Zwiedzanie też nie zajęło dużo czasu. O samym mieście mogę napisać tyle, że panuje w nim mroczny klimat znany z opowieści o krasnoludach. I że warto uważać na głowę, bo może zaboleć. Po mrocznej krainie poszliśmy na obiad do wskazanej przez ślepy los restauracji, o czym wspominam tylko dlatego, że w tejże restauracji spotkaliśmy zapoznanego w Selcuku Australijczyka. Świat jest mały nawet w Turcji. O Australijczyku wspominam tylko dlatego, że jest on według Marysi najprzystojniejszym facetem pod słońcem, przy okazji podobnym z facjaty do Brada Pitta. Klon Brada od 4 lat zajmuje się pokazywaniem Turcji swoim rodakom, więc zna ten kraj niezgorzej. Spotkanie okazało się korzystne i dla nas, bowiem Australijczyk wspomógł nas językiem i radą przy zamawianiu potraw. Po czym pożegnał sie i znikł. Kto wie... może się jeszcze spotkamy?
Po posiłku nadszedł czas na podjęcie ostatecznej decyzji: co dalej? Po rozważeniu każdej z tysiąca alternatyw i każdego z miliona czynników, rzuciliśmy monetą i wyszło na to, że jedziemy do Stambułu. Pierwszym dolmuszem pojechaliśmy zatem do Nevsehir - głównego miasta regionu i pętli komunikacyjnej. Zakupiliśmy bilety na nocny autobus do Stambułu (11 godzin jazdy) i - by czas jakoś zleciał - udaliśmy się na spacer po mieście. Przewodniki nie kłamały o Nevsehir - miasto jest brzydkie.
Mając na uwadze kończącą się gotówkę, postanowiliśmy wyjąć kasę z bankomatu. Kwadrans później siedzieliśmy w gabinecie dyrektora oddziału tegoż banku na pogawędce. A wszystko to za sprawą bankomatu, który powiedział, że da nam kasę, po czym wypluł kartę a kasy nie dał. Zdegustowani tym obrotem spraw podjęliśmy próby wyjaśnienia sytuacji. W końcu - po kolejnych rozmowach z coraz wyżej stojącymi na drabince hierarchii pracownikami - wylądowaliśmy u szefa, który zapewnił nas ze wszystko jest ok. Nie chcieliśmy wierzyć na gębę, więc specjalnie dla nas przynieśli rolkę z wydrukowanymi wszystkimi transakcjami feralnego bankomatu, na której widniało ze bankomat kasy nie pobrał. Uspokojeni nieco, opuściliśmy bank. Sprawa jest jeszcze niewyjaśniona, czas pokaże.
A potem była podróż do Stambułu. Nocna jazda autobusem niestety znów nie była relaksem. Opis przygód dzisiejszego dnia zostawiam na później - jest już noc, za 6 godzin pobudka.

Brak komentarzy: