środa, 2 maja 2007

Turcja V - Autobus Canakkale - Izmir

Sobota nareszcie się skończyła. Co prawda w kalendarzu jest wtorek, ale takie właśnie mieliśmy wrażenie, że ostatnie 3 dni były jednym, baaardzo długim dniem przerywanym krótkimi okresami utraty świadomości w samolotach, na lotniskach, w autobusach i busikach.
Na lotnisku odleciałem. Zasnąłem przed piątą, obudziłem się po szóstej ze strasznym uciskiem na umyśle, z relacji współtowarzyszy bełkotałem. W czasie gdy doprowadzałem swoją świadomość do stanu używalności, Misia zakupił tureckie liry w lotniskowym kantorze, po czym udaliśmy się na stację metra.
Pierwszy - bardzo powierzchowny, bo przez szybę miejskiej kolejki - kontakt ze Stambułem robi mocne wrażenie. Nie chcę uprzedzać faktów, bo na Stambuł przyjdzie czas za dwa tygodnie, ale widok olbrzymich powierzchni pagórków i dolin pokrytych posklejanymi w niezorganizowany sposób, niekończącymi się szeregami domków i bloczków o szokująco chaotycznej architekturze zapamiętam na długo. Widok dewiacyjno piękny, aczkolwiek nie chciałbym chyba mieszkać w domku połączonym z kilkoma tysiącami innych domków.
Po wysiadce z metra, po drobnych problemach komunikacyjnych (mister w informacji uporczywie twierdził, że do oddalonego o 300 km Canakkale najlepiej jechać metrem, co nasze umęczone umysły wprowadzało w stan głębokiego osłupienia, a jak się zaraz okazało metro to także nazwa tureckiej prywatnej firmy przewozowej), rzutem na taśmę złapaliśmy autobus. Nie wiem na ile to standard, ale poziom obsługi tutejszych linii interregionalnych jest o wiele wyższy niż polskich linii międzynarodowych. Jest ciacho do zjedzenia, często podawane są napoje, a raz na jakiś czas obsługa polewa pasażerów wodą kolońską. I to wszystkich, a nie tylko tych co bardziej śmierdzących.
Z przejazdu niewiele pamiętam. Mimo, iż bardzo chciałem nakarmić oczy (trasa biegnąca zachodnim wybrzeżem morza Marmara zapowiadała się bardzo malowniczo) zmęczenie wzięło górę. Pamiętam krótkie chwile, gdy otwierałem oczy i z myślą "jaki zajebisty widok" zasypiałem. Raz obudziłem Borówę, by zrobił zdjęcie jakiemuś cudowi natury. Niestety obaj zasnęliśmy, nim Boro otworzył do połowy futerału aparatu.Ostatni etap trasy to przeprawa promem przez Dardamele. W Canakkale zostawiliśmy bagaże w pierwszym lepszym hostelu i wyruszyliśmy na podbój Troi w wojowniczym dolmuszu (bus prywatnego przewoźnika). Na miejscu okazało się, że Troja już dawno została podbita i to z 10 razy, a ubocznym efektem tych podbojów jest to, że ledwo stoi tam kamień na kamieniu. W sumie mało ekscytujące doznanie turystyczne. Po powrocie sił starczyło nam tylko na posiłek w obskurnym fastfoodzie i doczołganie się do łóżek.



Promem przez Dardamele



Konik Trojański



Pierwszy etap produkcji kebaba i dywanów



My i ruiny

*****
Jakoś udało się zezwlec z wyr. Nowy dzień przyniósł nowe decyzje. Od dziś Marysi codziennie rano przydzielany jest mąż, bo wczoraj zupełnie bezwstydnie lansowała się na przemian ze mną, Misią i Borówą. Instytucja udawanego męża została wymyślona w celu ochrony Marysi przed atakami jurnych Turków i póki co nie wygląda na to, by była potrzebna. No ale czas pokaże - im dalej na wschód tym jurność ponoć wzrasta. Ranek zszedł na pakowaniu się, szukaniu żarcia i transportu do Izmiru. Po kupieniu biletów zostało nam jeszcze trochę czasu by móc posadzić tyłki na portowym deptaku i napawać się widokiem cieśniny.
W chwili obecnej dojeżdżamy do Izmiru i zastanawiamy się jak to jest - niby Turcja to taki turystyczny pewniak, a za oknem deszcz. Nie ma wątpliwości, że to sprawka Borówy - deszczowego szamana, zaklinacza wilgoci. Muszę przyznać, że mam do Borówy duży szacun za ten jego luzik - zdając sobie przecież sprawę ze swoich mocy, jako jedyny z naszej czwórki nie wziął ze sobą kurtki przeciwdeszczowej. Czas kończyć, nadchodzi Izmir!




Dardamele o zachodzie




Śniadanie na deptaku




Przemytnicy broni i narkotyków




Mafia owocowa. Nie zadzieraj bo dostaniesz z kokoska




"Taaa... Borówa znów sprowadził deszcz..."




"I czego zdjęcia robisz? Lepiej wyłącz ten deszcz"

Brak komentarzy: