Opis ostatnich dni w Stambule będzie bardzo lakoniczny. Działo się dużo, ale bez spektakularnych przygód. Przez kolejne cztery dni zwiedziliśmy pałac Topkapi (siedziba sułtanów) a w nim Harem (dziewczyn już nie było), kilka - robiących wrażenie rozmachem, rozmiarem i przepychem - meczetów, kilka muzeów z bezcennymi eksponatami i jeden kościół z przepięknymi mozaikami. Zakupiliśmy parę pamiątek. Marysia stała się szczęściwą posiadaczką ozdób cielesnych, Boro nabył wymarzoną od dawna faję wodną, Misia kupił parę starych książek, natomiast ja wzbogaciłem się o darbukę - turecki odpowiednik bongosa.
Z momentów godnych utrwalenia, by pamięć o nich nie minęła, muszę wspomnieć o świetnym wieczorze na balkonie naszego hostelu. Rozłożyliśmy koce i w towarzystwie hałwy popijanej efezami rozmawialiśmy i pstrykaliśmy fotki otaczającemu nas światu. Chciałbym też zapamiętać ukrytą w zakamarkach uliczek krainę starych książek, którą odkrył Misia. Resztę niech zapamiętają i opowiedzą zdjęcia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz