niedziela, 13 maja 2007

Turcja XI - Hostel, łóżko o poranku

Marysia właśnie kroi buły na śniadanie, chłopcy myją pupy, a ja zastanawiam się, jak tu opisać poprzednie 3 dni pobytu w Stambule. Tak to właśnie jest jak się narobi zaległości. Do Stambułu przybyliśmy o 7 rano. Podróż nocą ma same zalety: cenny dzień na zwiedzanie nie jest tracony a i oszczędności na noclegu są znaczne. Minusem jest może fakt, że jeszcze przez parę godzin po wysiadce czujesz się jak niewyspany, obolały paragraf. Plan dnia był prosty. Znaleźć tanią kwaterę w Starym Stambule, zjeść coś, zobaczyć coś. Do starego miasta z dworca autobusowego dojechaliśmy metrem i - nowoczesną ale zapchaną - linią tramwajową. Na szukanie noclegu poświęciliśmy więcej czasu niż zwykle, bo każdy utargowany ytl dawał nam 16 ytli oszczędności. Mimo, iz pierwsi oferenci zapewniali nas, że tańszego niż ich 20-ytlowego noclegu nigdzie nie znajdziemy, udało nam się w końcu wyszperać mały, świetnie położony i tylko odrobinę obleśny hostelik za 15 ytli za noc.
Było około południa, gdy wrzuciliśmy bagaże do pokoju. Kwadrans drzemki dobrze nam zrobi przed wyprawą na miasto - pomyśleliśmy. Cztery godziny później stoczyliśmy się z łóżek i - bazując na przewodnikach - stwierdziliśmy, że jedyną czynną o tej godzinie atrakcją turystyczną jest wielki bazar. Tamże też się żwawo udaliśmy, zahaczając po drodze o kebabczyka.
Trafiliśmy do labiryntu - wypchanych po brzegi zbytkami doczesnymi - straganów. Ciężkie kilogramy złota i srebra w przeróżnej postaci, kolorowe lampy, wyszukane wytwory cukierników, orientalne instrumenty muzyczne, hektary dywanów, skórzane fatałaszki, czego dusza zapragnie. Ceny "do negocjacji" - czyli wysokie i przygotowane do stargowania o połowę. Wszystko to w zabytkowym budynku przystosowanym do handlowego procederu. Dłuższy pobyt w tym miejscu, aby nie był męczący, wymaga odpowiedniego nastawienia psychicznego i wykształconego całego zestawu specyficznych umiejętności. Natrętnych sprzedawców należy uprzejmie, acz beznamiętnie spławiać. Interesujące nas towary oglądać szybkimi strzałami z kąta oka. Spacerować powoli i jednostajnie, gdyż zwalnianie kroku jest wyraźnym sygnałem do ataku dla stojącego najbliżej handlarza. Jednak nawet stosując te zalecenia, jest to najlepsze miejsce w jakim byłem, by wypracować sobie perfekcyjną wymowę wyrażenia "No, thank you". Łażenie po bazarze potraktowaliśmy póki co jako rozpoznanie rynku. Przyjęliśmy, że na zakupy będzie jeszcze czas.
Po bazarze udaliśmy się na nieco przydługawy spacerek deptakiem nad cieśniną Bosfor, po czym skierowaliśmy swe kroki na powrót do hostelu. Wieczorem wyskoczyliśmy jeszcze polansować się trochę na mieście. Niestety lanserka szła nam wyjątkowo niemrawo, wobec czego postanowiliśmy udać się na spoczynek. A przynajmniej ja i Misia, gdyż Boro i Maryś chcieli jeszcze porobić kilka fotek Błękitnego Meczetu nocą. Nasze drogi się zatem rozeszły, by zejść się znów kilka godzin później. Od razu, gdy Boro i Marysia weszli do hostelowego pokoju, zauważyłem, że coś z nimi nie tak. Oczy mieli rozbiegane, niemrawe miny kryli za nerwowym chichotem. W końcu wyrzucili to z siebie. Okazało się, że w czasie pstrykania fotek zagaił do nich starszy jegomość i zaproponował wejście do meczetu nocą. Nasze dwie żądne odkryć duszyczki skwapliwie skorzystały z oferty, zapominając spytać jegomościa, czy jego zaproszenie jest bezinteresowne. Niestety, nie było. Po obejrzeniu meczetu - co swoją drogą zaowocowało naprawdę pięknymi fotami - jegomość wydupczył naszych na znaczną kwotę. No cóż, bywa. Uczymy się na błędach.




Wielki bazar. Towar w sam raz na roraty




Mr.T. wymięka...




Bosfor




Intensywne przygotowania teoretyczne do zwiedzania Stambułu




Błękitny Meczet nocą

Brak komentarzy: